Mikayla...
Pół roku później...
Gdzieś na korytarzu rozbrzmiało echo przekręcanego klucza, a po chwili tupot czyiś stóp. Nauczyłam się już rozpoznawać po krokach, która z kobiet podąża wzdłuż sal. Teraz jednak oprócz psycholog Delos, szedł ktoś jeszcze.
Odłożyłam gazetę na bok, wstając i podchodząc do drzwi. Przez chwilę nasłuchiwałam kroków, po czym położyłam dłoń na klamce, uśmiechając się lekko.
Tak rzadko psychologowie pozwalali nam na odwiedziny, że zawsze, gdy oprócz pielęgniarek, szedł ktoś jeszcze przygotowywałyśmy się na otwarcie drzwi. Każda. Bo wszystkie miałyśmy nadzieję, że to właśnie do niej. Byłyśmy tęskne ludzi, potrzebowałyśmy z nimi kontaktu. Trudno nam samym się ze sobą rozmawiało, poprzez niewielką dziurę w drzwiach. Jeden raz w miesiącu widywałyśmy bliskich. Tak jedynie siebie i lekarzy. Ciążyło nam to, lecz zdawałyśmy sobie sprawę, że to dla naszego dobra. Psychiatryk był niczym więzienie. Ale musiałam to zrobić. Dla rodziców. Dla siostrzyczki. Dla Clarie.
Dla Willa.
Podpisałam kontrakt z Garry`m, a dzień później Will nakazał mi zgłosić się do psychiatry. Z powodu anoreksji. Wypierałam się, mówiłam, że jestem zdrowa, nic mi nie jest. Ostatecznie poddałam się, gdy zagroził, że zerwie ze mną, jeśli nie zacznę się leczyć.
Początki były trudne, wmuszali we mnie 2000 kcal. Nie mogłam nawet zwymiotować - kamera w pokoju nie pozwalała na to. Nie poddawałam się, ćwiczyłam nawet pod prysznicem. Chcąc nie chcąc przytyłam 4 kg w ciągu 2 tygodni.
Ale walczyłam. I gdyby nie Will, walczyłabym dalej.
Podczas jednej z wizyt, słysząc o moich ćwiczeniach i o tym, że potrafiłam ukryć jedzenie nawet w staniku czy majtkach, zaszantażował, że mam starać się wyzdrowieć - inaczej nie będziemy razem. Podziałało. Zaczęłam jeść, przestałam ćwiczyć.
Wyzdrowiałam. Dzięki Willowi.
Dziś wychodziłam. Byłam pewna, że te drugie kroki należą do szatyna. Wyciągnęłam spod łóżka walizkę i czekałam, aż drzwi się otworzą. Po chwili kroki zamilkły, a zastąpił je dźwięk uderzenia metalowego klucza o zamek.
- Witaj, Mikayla - usłyszałam dyrektorkę szpitala, lecz mój wzrok wlepiony był w chłopaka stojącego za nią.
- Will.. - szepnęłam. Moje oczy napełniły się łzami, widząc znajomą twarz.
Od poprzedniego miesiąca nie zmienił się ani trochę. Czarne włosy w dalszym ciągu były w nieładzie, jakby nigdy ich nie czesał. Brązowe oczy patrzyły na mnie z radością i miłością. Uśmiechał się szeroko.
- Chodź do mnie, kocie - powiedział, wyciągając ramiona.
Zaśmiałam się, po czym wręcz wskoczyłam mu na szyję, całując. Will zamruczał, mocno mnie obejmując i kręcąc się wokoło.
- O Boże, Will.. - zaczęłam odrywając swoje wargi od jego. Nie dane było mi jednak skończyć - chłopak natychmiast zamknął mi usta kolejnym pocałunkiem.
Zaśmiałam się cicho, oplatując go nogami w biodrach.
- Jedźmy do domu - wyszeptałam wciąż z ustami przy jego ustach. Poczułam jak szatyn kiwa głową, mocniej dociskając mnie do siebie.
Clarie...
Dwa tygodnie po wyjściu ze szpitala Mikayli:
-To nie ma prawa się powieść...- powiedziałam z rezygnacją i poprawiłam się na wózku. Pół roku już nie chodziłam i nadal się do tego nie przyzwyczaiłam. Nie miało to dla mnie jednak teraz znaczenia. Bardziej cierpiałam z tego powodu, że nie mogę mieć dzieci, że Evan nigdy nie przeżyje tego co z inną kobietą miałby szanse. Zawsze jak poruszałam temat, on mówił, że to nie ma znaczenia i kocha mnie za to jaka jestem, ale ja mu nie wierzyłam. Byłam zbyt świadoma jego cierpienia.
-Daj spokój. Będę ci pomagał.- powiedział Evan całując mnie czule. Oblizałam się, a Kayla cicho zachichotała. Spojrzałam na nią i puściłam jej oczko.
-I się utopię. Jeszcze czego.- odparłam i poczułam jak brunet bierze mnie na ręce. - Aaaa! On mnie porywa! Will! Miki! No pomóżcie mi! Ja chcę znowu na wózek!- krzyknęłam, ale zaraz się opanowałam. Wszyscy się na nas patrzyli jak na wariatów. Will głośno się zaśmiał i objął Kayle. Już po chwili Evan stał do pasa w wodzie.
-Tu nie jest głęboko. Musisz mi tylko zaufać skarbie.- powiedział puszczając mnie. Uwiesiłam się na jego szyi i podciągnęłam. teraz miałam o wiele większą siłę w rękach.
-Ufam ci i mam dla ciebie propozycję. Ty mnie postawisz na brzegu, albo raczej posadzisz, a ja...- zamilkłam. Co mogłam mu dać? Nic.
-Nie potrzebuję nic więcej od ciebie.- powiedział widząc mój smutek.- Pamiętaj, że kocham cię i to się nie zmieni nigdy. Jesteś tylko moja, ale możesz dać mi jedno.- powiedział wyciągając spod wody dłoń z pierścionkiem. Zdruzgotana tą całą sytuacją puściłam się szyi chłopaka i spadłam do wody dusząc się przy tym. On jednak szybko mnie wyciągnął i znów powiesił sobie na szyi jak małpkę.- Wyjdziesz za mnie słonko?- spytał przybliżając swoją twarz do mojej. Uśmiechnęłam się szeroko i wręcz wyrwałam mu pierścionek z dłoni wkładając sobie na palec.
-Oczywiście, że tak! Kocham cię...- wyszeptałam na co on wrzasnął tak głośno jak tylko się dało.
-Ja, Evan Cosgrave jestem najszczęśliwszym facetem na świecie!- spojrzałam w stronę naszych przyjaciół i zobaczyłam jak Will się śmieje. Jednak jest taki jak my. Pomyślałam po czym zatopiłam się w ustach Evana.
_____
Od Akwamaryn: Szkoda, że to koniec. Związałam się z Clarie, ale chyba jeszcze bardziej z Evanem. Boże jak my szybko skończyłyśmy. No ale cóż... Co do samego epilogu, jeśli chodzi o moją część to mi się podoba. Znowu nasłodziłam na końcu, ale co tam. Mam nadzieję, że miło się wam czytało i będziecie czytać nasze kolejne opowiadania, bo na tym na pewno nie poprzestaniemy. Dziękuję wam czytelnicy! No i oddaję głos Boddie
Od Boddie: Ja również żałuje, ze to już koniec. Tak szybko to minęło.. 5 albo 4 dni pisałyśmy tego bloga... Dla Was dłużej, ale dla nas ;P Pokochałam Mikayle i Willa, przywiązałam się do nich. Przeżywałam wszystko razem z nimi. Strasznie przyjemnie prowadziło mi się tego bloga. A co do mojej części w epilogu to też mi się podoba :) Może troszkę przynudzałam z tym opisem psychiatryka it, ale... Ja również Wam dziękuje, Czytelnicy :) Mam nadzieję, że się wam podobało :).